Strona:Matka cyranka.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

uszy matki mogły je dosłyszyć. Jednakże musiały i maleńkie uwięzione kaczuszki słyszyć głos matki, bo skądżeby umiały tyle kaczych wyrażeń zaraz po wyjściu z jajka?
Matka cyranka, pomimo zbliżającej się chwili radości, była czymś bardzo zmartwiona i ciągle spoglądała niespokojnie na staw: oto już dawno bardzo deszcz nie padał i staw zdawał się wysychać. Co biedna matka pocznie ze swemi pisklętami bez wody! A tu codzień jej ubywało i tylko na drugim końcu stawu błyszczał jeszcze szeroki jej pasek. O, gdyby deszcz chciał popadać choć jeden dzień!
Ale nadaremne były życzenia cyranki. Susza i spiekota nie ustawały i trzeba było myśleć o podróży z maleństwami do drugiego stawu po przez duży, szeroki ląd.
Wreszcie wykluły się kaczęta. Skorupka po skorupce pękała i wyjrzało na świat dziesięć żółtych łebków, każdy stanowiący nowe życie. Otrząsnąwszy się z reszty skorupek, wyszło z nich dziesięć ptasząt, jakby żółtych kulek, dziesięć malutkich poduszeczek z puchu.
Ale ciężko zaczęło się ich życie! Ach! gdyby opiekuńcze słońce zesłało choć trochę deszczu, toby się utworzyła kałuża, na której mogłyby kaczęta spędzić pierwsze chwile swego życia!
Jakże to takie bezsilne stworzenia