Strona:Matka cyranka.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Po długiej i uciążliwej podróży przez trawę, dotarła gromada kacząt do pagórka piaszczystego i tu zatrzymała się przez chwilę w cieniu konarów topoli. Wszystkie kaczuszki szły doskonale, tylko jedna malutka, najsłabsza ze wszystkich, zatrzymywała się po drodze co chwila i matka miała słabą nadzieję, żeby ta jej córeczka dotrzeć mogła do upragnionego stawu.
Gdy już wszystkie wypoczęły, matka wydała cichutki dźwięk — „kwa, kwa”, co znaczyło:
— Chodźcie dalej, dzieci.
Natychmiast wszystkie rozpostarły swe skrzydełka i podążały za matką, skrobiąc się niezgrabnie po korzeniach; piszczały radośnie, gdy droga była gładka — to znowu bardzo żałośnie, gdy weszły w gąszcz.
Wreszcie przyszły na wielką otwartą polanę. Tu było doskonale wędrować, ale zato groziło niebezpieczeństwo z góry — od jastrzębi. Matka cyranka zatrzymała się więc przez długą chwilę przy brzegu zarośli i zbadała starannie niebo, zanim odważyła się wyjść na otwarte miejsce. Wydawało się jej na razie, że jest czysto i bezpiecznie wokoło, puściła się więc ze swoją rodziną przez tę pustynię, długą na sto metrów.