Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/100

Ta strona została przepisana.

wicą! — wykrzykną! związany i, twarz obróciwszy ku ziemi, zadrżał nerwowo i zajęczał.
— A, nareszcie! — rzekł Basilisco. — Oto, patrzcie, jak płacze ten, który płacze pierwszy i ostatni raz w życiu. Płacz, płacz, Leonie! ty zaś, murzynie, zagraj na kobzie, aby łzom jego towarzyszyły dźwięki muzyki.
I ludzie ci rozpoczęli z szyderczym śmiechem pijatykę i, tańcząc naokoło niego, kopali go i bili.
Ale on już nie płakał. Zamknął oczy i nie mówił ani słowa. Przysłuchiwał się orgji i ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy.
— Wynieście go stąd teraz! — rozkazał Basilisco.
— Połóżcie go na strychu. Postawcie przy nim straż, jutro uroczyście go powiesimy. Dziś pijemy wesele dziewczyny, a jutro jej żałobę… Dobrej nocy, kochany Leonie.
Człowiek został wyniesiony na strych. Drzwi zamknięto i pozostawiono go samego. Spokojnie i nieruchomo leżał na pustej podłodze, jakgdyby nie czuł już ani duszy, ani ciała. Z jakąś rozkoszą i nadzieją oczekiwał godziny śmierci i cieszył się nawet, że już od niej niedaleko.
Pod nim zaś długo jeszcze tańczono i tańczono, wreszcie i tam spać się pokładli, wszystko ucichło, tylko od jego oczu sen uciekał. Myślał wciąż o tem, że wkrótce przejdzie do wiecznego spoczynku.
Kiedy tak leżał, niemy, nie myśląc ani o przeszłości, ani o przyszłości, zdawało mu się nagle, że słyszy jakiś szmer w jednem z okien na strychu.
W ciemnościach nocy ujrzał jakąś białą postać,