Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Morduj i pustosz tam, dokąd będziesz posłany.
— Powiedz przynajmniej swe nazwisko, abym mógł je żonie i dziecku powiedzieć, niechby modlili się codzień za ciebie.
— Nazwisko zachowam w tajemnicy. Teraz zowię się Leon z Acapulco, abym, ilekroć zostanę tak nazwany, wspomniał, gdzie zostałem zniszczony i że to miasto powinienem spustoszyć i z ziemią zrównać. Nazywajcie mnie Leonem z Acapulco, aby zawsze przy tem imieniu uczucia burzyły się we mnie i abym czuł krwi pragnienie.
— Czy pójdziesz z nami?
— Nie teraz jeszcze. Mam pierwej iść w daleką drogę po licznych krajach i ludach. Kiedy mój los przeklęty się spełni, po krwawych dniach spotkamy się na krwawem polu, gdzie anioły śmierci przybędą z tobą. Nad nikim litości, nad nikim!
To rzekłszy, poszedł w nieznane krainy i długi czas słychać o nim nic nie było. W nieznanych otchłaniach niebezpieczeństw lubował się widokiem ludzi, pływających we krwi i miast, stojących w ogniu.

∗             ∗

W Marattanie obozowała dywizja kirasjerów hiszpańskich, wesołych, ładnych chłopców, dla których mocno biło serce niejednej hiszpanki. A najpiękniejsza z kobiet w okolicy kochała najpiękniejszego z bohaterów — kapitana.
Anna, młoda, piękna wdowa, od pół roku już była zaręczona z pięknym kapitanem; weselny dzień już blisko, jedna noc go jeszcze oddziela.