Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/140

Ta strona została przepisana.

tylko łagodniejszą nieco zimą. W ostatnich dniach jesieni słońce po raz ostatni zachodzi na widnokręgu i potem przez całe pół roku jest niewidzialne. Nadchodzi noc sześciomiesięczna. Tylko biały całun śniegu i światło księżycowe słabo oświetlają ten mrok, a czasami błyska purpurowa zorza północy. Temperatura wynosi 40° F. niżej zera. Niema tu żadnej rośliny, ani żadnego zwierzęcia. Ani zimorodek, ani koń morski, ani żaden wodorost nie zdoła tu wytrzymać. Człowiek pozostał sam.
Kapitan Kane był tak okropnie sam, że gdy go raz włos załechtał w szyję, z radością sięgnął ręką w tę stronę: przekonany był, że to pchła! Był szczęśliwy, że w tej krainie nicestwa jest jeszcze inne życie, niestety, nawet pchła porzuciła człowieka. Tu zamieszkuje tylko nicestwo. Jak dziwnie zaś przetwarza owe nicestwo przedmioty, które ludzie przywieźli tu ze sobą! Suszone jabłka zmieniają się w kawałki chalcedonu; możnaby je śmiało szlifować i używać na pieczecie herbowe. Kwaszona kapusta w beczce tworzy rodzaj kruszcu, który trzeba łupać listka, mi, a w przełamaniu podobnego do perłowej masy. Cukier wygląda, jak zamarzły kauczuk, niepodobna go łamać, ani rąbać, tylko trzeba go piłować. Z masła możnaby, jak z kości słoniowej, rzeźbić figury, a w rozłamie ma ono połysk nadzwyczajny. Mięso staje się najpiękniejszą mozajką marmuru, co do piękna równej florenckiej; żadna siekiera go nie rozetnie. Baryłka oleju, z której zdjęto klepki, staje się kamiennym walcem w rodzaju tych, któremi równają nasypy na żwirówkach.