Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/143

Ta strona została przepisana.

na to otwarte morze, tak długo poszukiwane? Czemu nie skorzystali z wioseł, by popłynąć do tej przeczuwanej części świata?
Morze im na to nie pozwoliło.
Było to morze nie takie, jak wszystkie inne, które mają co dwanaście godzin przypływ i odpływ. Odpływ tego morza reguluje inna siła, nie siła ciążenia księżyca, ale raczej inna mocniejsza potęga. Fale tego morza wznoszą się i opadają co godzina z gwałtownością, która nie dozwala puszczać się na nie w drobnej łodzi. Powracające fale nagle o szesnaście stóp podnoszą powierzchnię morza, a wtedy całe ogromne wybrzeże lodowców rozbrzmiewa ich uderzeniem, niby grzmot, staczający się po szklanym dzwonie.
Zdaje się, jakby to ciepłe morze nieustannie roztapiało lodowe pola i pędziło je przed sobą coraz to dalej a dalej…
Tylko okręt Betchera mógłby powiedzieć, jak się dostał na ten kapryśny ocean i gdzie znalazł prąd, którym dotarł do drugiego końca kanału Wellingtona, uniknąwszy rozbicia o brzegi skał lodowych.
Kane musiał się zadowolić widokiem, którego nie zaznał żaden śmiertelny, z przeświadczeniem, że to, czego szukał, istnieje rzeczywiście, oraz skorupami muszel i łodygami nieznanych roślin, jakie morze na brzeg mu wyrzuciło, niby karty wizytowe, które świat nieznany oddaje u bram starego świata.
Ponad morzem krążyły stada ptaków.
Tę zatokę morską uczeni oznaczają na mapach nazwiskiem odnogi Peabody, a kanał, prowadzący do niej, kanałem Kennedy. Punkt, w którym odkryli go Kane i jego towarzysze, znajduje się pod 82° 2’ szerokości północnej, odległy więc jest o niespełna