gać, z jaką szybkością słońce przebiega swą drogę. Tu i owdzie pagórek jakiś zasłania je na chwilę, ale wnet już się z poza niego wynurza tarcza słoneczna. O północy znajduje się nawprost miejsca, na którem świeciło w południe, a w południe, wieczorem i w nocy stoi zawsze na jednej wysokości, zawsze połową swego ciała wzniesione ponad horyzont. Jest to dzień równonocny.
W czasie miesięcy letnich słońce wznosi się w południe ponad horyzont, a nocą zachodzi na godzinę pod horyzont; ale nigdy nie wznosi się nad krąg atmosfery, nigdy tu nie rzuca promieni i nigdy nie wywołuje ciepła. Po większej też części nie słońce tu widać, tylko odbicie jego, spowodowane łamaniem się słonecznych promieni. Świat bieguna północnego jest olbrzymim zegarem, którego wskazówką poruszającą jest słońce.
Słońce jest tu tylko czerwonem, płomiennem zjawiskiem na niebie, tak, jak księżyc, ale nie jest twórczą duszą świata, nie jest duchem, ożywiającym ziemię. Tu ziemia sama jest panem.
Straszna to byłaby myśl przypuścić, że cały ten świat, co jest naszym światem, miałby umrzeć taką, matematycznie obliczoną, bezlitosną śmiercią, jaka musiałaby nastąpić, gdyby nie ożywiało go nic więcej nad stygnący ogień wewnętrzny i martwy promień słoneczny, nie ogrzewający już wówczas, gdy ostygł wewnętrzny ogień. A choćby miljony lat przejść miały, zanim świat ostygnie, przecież raz nastąpić to musi. Obliczono, że za czasów formacji węgla, ciepło ziemi musiało dochodzić 22°, a dziś przeciętne ciepło ziemi wynosi tylko 8°. Ze stopniowego stygnięcia bazaltu obliczono, ile trzeba stuleci, by temperatura obniżyła się jeszcze o 14°, a wówczas czyż
Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/145
Ta strona została przepisana.