Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/152

Ta strona została przepisana.

krainy podbiegunowej każde wojsko, najdoskonalej uzbrojone, które wtargnęłoby do ich kraju, z powietrza zmusiliby do ucieczki, zatopiłby w morzu, piorunamiby ich zmiażdżyli, a do tego wszystkiego zupełnie im nie potrzebna armja regularna. Nie znają oni sławy wojennej, ani śmierci na polu bitwy; niema tam i inwalidów, niema wdów i sierot po poległych.
I cóż stąd dalej wypływa? Oto, że niema tam ani zdobywców, ani ciemiężców. Któżby zdołał ujarzmić naród, co umie wzlatać ponad ziemię, jak orzeł skrzydlaty.
Nawet niewolnictwo bydła roboczego ustało tutaj zupełnie. Elektromagnetyzm popycha tu pługi, pomaga zwozić zboża, służy za siłę, wprawiającą w ruch zarówno w wielkiem, jak w małem; jarzmo, jako narzędzie bezpotrzebnego barbarzyństwa, zarzucono tam w zupełności.
I przeciw szkodliwym zwierzętom, również przeciw drapieżnym lasów mieszkańcom nikt tu nie posługuje się bronią. Co z nich istniało, to wytępiono, a z zewnątrz nic się tu nie wedrze. Kraj cały otacza przecież mur niedostępny — mur lodowców.
Złoczyńców, rozbójników, złodziei nikt tam także nie potrzebuje prześladować. Cóżby tam kto miał kraść i poco szkody czynić innym? Każdemu ziemia daje wszystko, co m u jest potrzebne. Każdy pracuje i żyje z tego, co sam wyrobi.
Uprawa roli nie jest, jak u nas, grą hazardowną. Zasiane ziarno wschodzi na pewno. Żniwa bywają tam dobre rok rocznie.
Tam ludzie nie występują z chorągwiami i krzyżem w precesjach, by błagać o deszcz, o słoneczne ciepło, ale dokładają tylko ręki i zdobywają sobie deszcz lub promień pogodnego słońca.