Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/155

Ta strona została przepisana.

ma zupełnie i zarabia przytem tyle, że nigdy nie popada w deficyt. Oprócz tego, własnością państwa są wszystkie fabryki, kopalnie, wszystkie słowem zakłady, wymagające skoncentrowanej siły; z tego żyje państwo i bogaci się, jak nasi Rotszyldowie, choć nie pobiera listy cywilnej. Tu więc niema giełdowego szachrajstwa, niema bankrutów, niema miljonerów, których zbyteczny kapitał narażałby na szwank ludzką cnotę, czyniąc ją towarem, wytwarzając w kobietach marnotrawstwo, w mężczyznach żądzę; ale też niema i żebraków. Miljonerem jest tu tylko państwo, a biednymi tylko ministrowie.
A jakże wyglądają ich domy? Czy oni wogóle budują domy?
O, i jakie jeszcze! Nasza architektura wydawałaby się tam śmieszną. My zwozimy najrozmaitsze materjały, spędzamy setki rękodzielników, łatamy z drzewa, kamieni, żelaza, piasku, szkła domy, w których koniec końców mamy szeregi ciemnych pokoi, gdzie wiatr przewiewa, a gdy dom taki stoi sto lat, zwie się już niezmiernie starym. W magnetycznem państwie rzecz się ma zgoła inaczej; tamtejsze budowle są całkiem odmienne. Żwiru tam jest wiele, bo go nie używają do budowy dróg; wybrzeża jezior i mórz dostarczają obficie sody. Dlatego też szkło jest tu najpospolitszą rzeczą. Pod wpływem ognia elektro-magnetycznego żwir i soda stapiają się w masę szklaną, a z tej w przeciągu dwóch godzin robi się dom. Jak… Któż z nas w dzieciństwie nie bawił się słomką i mydlinami. Kładliśmy słomkę w mydliny i dmuchali w nią, a wtedy wznosiła się wnet grupa różnobarwnych baniek z pośrodku płynu, baniek, trzymujących się spójnie, a w pośrodku bywała zawsze największa. Mieszkańcy podbiegunowi