Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/158

Ta strona została przepisana.

grywa przy pomocy suflera. Tam dyrektor opowiada aktorom treść sztuki, rozdziela między artystów role, a forma dramatu, poezja, powstaje w oczach widza, nie z ust suflera, ale z twórczego natchnienia artysty. Tam nawet na sejmach nikt nie miewa mów wyuczonych.
A może są i śpiewakami?… I jakimi jeszcze! Głos ich obejmuje skalę półtrzeciej oktawy, jest metaliczny i dźwięczny. Nigdy z nich żaden nie miewa chrypki. Pieśni ich pełne są uczucia, słuch nigdy nie myli, a śpiewak jest zarazem kompozytorem, któremu namiętność, wrząca w piersi, a nie nuty, dyktuje melodję. Szklane ich instrumenta dziwny jakiś, nadziemski czar nadają tamtejszej muzyce.
A jakże musieli nas wyprzedzić w wiedzy wszechświata! Podczas gdy nasze huty, przy bezsilnym ogniu, nie mogą nawet dać nam refraktora, któryby księżyc, oddalony przecież tylko o pięćdziesąt tysięcy mil, zbliżył tyle, by na nim można było rozpoznawać przedmioty wielkości człowieka — oni, zapomocą ognia elektrycznego, który może się potęgować do nieskończoności, stworzyli olbrzymie zwierciadło powiększające, w którem Syrjusz wydaje się tak wielki, jak u nas słońce w południe, a mgławice zmieniają się w nowe systemy słoneczne. Zapomocą tych olbrzymich zwierciadeł powiększających widzą oni bliższe nas planety, zaludnione takimiż samymi ludźmi, takiemiż samemi polami pokryte, jak nasze pola, oni, co życie, poczęte tutaj, widzą predłużonem na sąsiednich planetach, wedle miary zasług i stopnia doskonałości. — Tacy ludzie czyż potrzebują hierarchji kościelnej, czyż potrzebują księdza, coby im mówił o nieśmiertelności?…
Oni nie „wierzą“ w istność Boga, w śmiertelność,