Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/18

Ta strona została przepisana.

mąż odważniejszy, niż u nas, że tam powietrze samo uzdrawia, suchotnikom daje siłę, bojaźliwym męstwo, brzydkim piękność?
— Tak powiedziałem.
— Czy prawdą jest, że ziemia tam złotym piaskiem pokryta, że góry tam są z drogich kamieni, a na brzegu morza perły i purpura?
— Tak rzekłem, tak jest.
— Czy prawdą jest, żeś widział tam trzcinę, z której miód wypływa; żeś widział tam krzaki, które dają nici, bielsze od śniegu; żeś widział tam drzewa, z których owoców słodkie wino wypływa, a z pod ich kory mleko się sączy?
— Widziałem wszystko i przywiozłem ze sobą okazy.
— A czyś przywiózł ze sobą tego ptaka, który jest rozumny, jak człowiek, który ludzkim mówi językiem i cuda czyni?
— Jest na okręcie moim.
— A czyś mówił już o tem innym?
— Tylko na tych marmurach spisane są moje tajemnice.
— Czy twoi żeglarze nie byli w mieście?
— Żaden z nich portu nie opuścił.
— Wróć do swego okrętu, Hannonie!
Poszli więc razem z nim do przystani.
Późnym wieczorem wywiedli okręt na pełne morze, otaczając go czterema wojennemi nawami, rozdarli jego żagle, zniszczyli jego ster, złamali jego maszty i podłożyli z czterech stron grecki ogień, który w wodzie płonął. Ogniste iskry podpaliły okręt,