Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/19

Ta strona została przepisana.

a niezgaszony płomień ognia greckiego przeniknął żelazne pokrycia i wpośrodku morza okręt pochłonął Hannona, wraz z jego właścicielem i załogą, i przywiezionym z nowych światów złotym piaskiem, i z owocem chlebowym, i z rośliną miodonośną, i z mlekodajnem drzewem, i z ptakiem gadającym: wszystko to razem doszczętu w wodzie spłonęło.
A w Kartaginie postanowiono, że ktoby o szczęśliwej ziemi Hannona ośmielił się jednem wspomnieć słowem, ten straci głowę na rynku Astarty, a gdyby którykolwiek senator powtórzył choć jedno słowo z tego, co Hannon na tej tablicy napisał, ten w porcie związanym zostanie i z kamieniem u szyi w morze rzucony.
Gdyby bowiem lud kartagiński mógł się dowiedzieć, że istnieje kraj, tak szczęśliwy pod niebem, tłumnie porzuciłby ojczyznę i te pałace rozpadłyby się w ruiny, a węże i nietoperze zamieszkałyby na gruzach i cudzoziemiec takby się pytał o Kartaginę: — „Cóż to jest? któż wie co o tem“?

II

Kiedy Tyr był jeszcze w stanie kwitnącym i kiedy nawy jego aż do Indyj dopływały, żył wówczas w tem mieście bogaty żeglarz, który nazywał się Bar Noemi. Jak widać z nazwiska, był on pochodzenia palestyńskiego; jeden z tych potomków Benjamina, którzy w czternastu mężów wypędzeni zostali z miasta i zabici za obrazę jednej kobiety.
Kara była rzeczywiście zasłużoną. Dzicy ci ludzie zhańbili kobietę, która, jako gość, do miasta przy-