Noc minęła, ale niebo dalej pokryte było ciemnemi chmurami, rzekłbyś armja wojująca, a słońca poza niemi widać wcale nie było i horyzont cały był mgłą bezgraniczną pokryty. Tak bezustannie cztery dni płynęli.
Wicher się nie męczy…
Okręt był zniszczony. Maszty były połamane; rzeźbione smoki, które w promieniach słońca lśniły, jak słońce, pożarła głębia; wszelki ciężar zbyteczny rzucali w morze, aby tylko ocalić statek od zatopienia.
Gdy czwarty dzień w klęskach i burzy chylił się ku nocy, przystąpił do Bar Noemiego najstarszy żeglarz i, tajemniczo go przywoławszy, zapytał:
— Czy ty się codziennie modlisz do Jehowy, Bar Noemi?
— Każdej godziny, każdą myślą moją!
— Na tyle okrętu jest twoja arka przymierza, przed którą zwykle się modlisz? Co tam jest? Czy tam mieszka Jehowa?
— Tam są Jego przykazania, według tablic jerozolimskich spisane.
— Ty więc modlisz się do Jehowy. Ale twoi żeglarze na przodzie okrętu modlą się do Thammusa, złotego węża, którego sami sobie zrobili. Tak więc dwa są bogi na naszym okręcie i oba walczą o nas; jeden chce nas zgubić, drugi uratować, a kto nam dowiedzie, który z nich potężniejszy. Zginiemy przez to. Bo jeden pewno jest Bóg, jak ty Go zowiesz Jehowa, który dobrotliwie dawał nam dni słoneczne, ale, przez gniew za ich grzechy, nie pozwala burzy
Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/31
Ta strona została skorygowana.