Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/34

Ta strona została przepisana.

magnesowych, które zoddala przyciągają do siebie okręty, a wszyscy byli przestraszeni widokiem tych miejsc nieznanych, o których nawet baśnie nie wspominały.
Ludzie szeptali coś pomiędzy sobą, a najmężniejsi przystąpili do Bar Noemiego z zagniewanem obliczem:
— Posłuchaj, Bar Noemi, co mówimy do ciebie. Modliłeś się dotychczas do Jehowy i sprowadziłeś przez to wiele nieszczęść na siebie i na tych, którzy są z tobą. Pchnąłeś nas na morze, sprowadziłeś burzę i klęski. Złamałeś Thammusa i modliłeś się do Jehowy. Teraz oto jesteśmy wśród nieznanego morza, nie wiedząc gdzie jesteśmy i dokąd jedziemy. Tyś jest tego przyczyną i ta arka przymierza, którą wieziesz ze sobą, i imię Jehowy, do którego się modlisz. Póki był Thammus, była burza, gdyś go zniszczył, stała się cisza. Ale ta cisza jest dla nas większą klęską, niż burza. Pierwej płynęliśmy wciąż dalej, a teraz stoimy na miejscu, przeklęci, jakby dwie kotwice uwięziły nasz okręt. Postanowiła więc załoga ciebie i twoją arkę do morza strącić. Jedź, dokąd zechcesz. Nie gniewamy się na ciebie, ale boimy się ciebie. Przygotujemy ci tratwę, damy ci ster, powrócimy ci twój żagiel. Damy ci chleba i wody… i jedź z imieniem Jehowy, dokąd ci się spodoba; my też pojedziemy, dokąd nas popchną złe lub dobre czarty.
Bar Noemi nie mówił ani słowa. Lud ten chciał jego zguby: trzykrotnie zdradził jego wiarę. Ale lud ten sam był na zgubę skazany. Morze go pochłonie,