jak lud Abiramu pochłonęła ziemia. Kiedy Sodoma miała zginąć od ciężaru swych grzechów, Pan ją chciał ratować, jeżeli jednego w niej znajdzie prawego człowieka. Ala teraz anioł Boga był obecny.
Byssenja, która dotychczas w milczeniu końca mowy czekała, sądząc, że marynarze namiętność swą zaspokoją groźbami, gdy jednak ujrzała, że ci już tratwę dla Bara gotują, objęła smutnego męża i, tak szepcząc, pocieszała go:
— Bądź spokojny, Noemi. To nie koniec świata. Zdobyłam w Kartaginie tajemnicę pewną, której tam głośno wypowiadać nie wolno, ale która tam z ojca na syna przechodzi i każdy ją w ciszy serca radośnie wspomina. Mężny Hannon, niegdyś burzą pchnięty, dostał się w te kraje. Całą podróż swą opisał na marmurowych tablicach, które dziś są pod zamkiem w świątyni boga-śmierci. Kto tę tajemnicę rozgłasza, umiera. Ja wiem ją od mojego ojca, który w tej świątyni siedzi na radzie z mędrcami i kupcami. Tam, gdzie zachodzi ta najświetniejsza gwiasta, jest nowa część świata, większa i piękniejsza stokroć, niż nasza. Znajdziemy ją, gdy zrozumiemy te gwiazdy. Dwie potężne siły są z nami, które nam pomogą: z tobą — Jehowa, ze mną — miłość.
Bar Noemi objął ją i ucałował, dziękując Bogu, że mu anioła zesłał, który go od niebezpieczeństwa uratował, i sam począł żeglarzom pomagać w robocie statku, na którym, w przymierzu z Panem i w miłości lubej, miał się puścić na nieskończone morze.
Kiedy już tratwa była gotowa, za jedyny maszt służyła mu tyka, a za żagiel rozdarty płaszcz, zszyty
Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/35
Ta strona została skorygowana.