Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/41

Ta strona została przepisana.

i ciężko smuciła się nad nim! Jakeś ziemią wstrząsała, aby go z tego szału przebudzić! Posyłałaś mu okropne klęski; groźna twoja fantazja tworzyła straszne rodzaje śmierci, aby śmiertelny do Boga powrócił. Rzucałaś nań deszcze kamienne, wodą zalewałaś jego domy murowane, aby cierpienie i nędza opanowały jego duszę zbłąkaną.
Ale było to próżnem; nie poprawili się wcale. Natura zachorowała, że jej mili cierpieli. A choroba natury przeszła na trawy i na drzewa, i na użyteczne zwierzęta.
Życiodawcze drzewa padły na rodzicielkę swą ziemię, bogata flora nigdy już z tej choroby nie wyszła i trucizna wyrosła, gdzie pierwej kwitło zboże, śniedź pokryła pszenicę, zamiast słodkich owoców, śmiercionośne grzyby obsiadły drzew pokrycia. Przerażająca śmiertelność ogarnęła zgłodniałe pszczoły ziemi; z ziemi wypłynęła jadowita, wodą zatruta, para, z jej głębi buchnęła w twarz człowieka i w dniach szału, w bezrozumnem weselu i pijaństwie, zginął pod ciężarem klęsk twoich.
A jednak wtedy nawet nie pomyślał o tem: jaka praca odbywa się pod nami? kto mieszka nad naszemi głowy?

VI

Na brzegu, gdziekolwiek spojrzysz, kwitnie las, tak przecudny, że tylko czarodziejska fantazja odtworzyćby go potrafiła. Szerokie konary drzew, których gałęzie znów wrastają w ziemię, tworzyć się zdają kolumnady świątyń, otoczone gęstą, ciemną roślinnością,