Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/42

Ta strona została przepisana.

co zdobi nowe korzenie, wrosłych w ziemię, gałęzi, uśmiechniętemi oczkami błękitnych i czerwonych, spoglądających wokoło, kwiatków. W zagajnikach o srebrnych liściach, wśród gałęzi, pokrytych różowemi kwiatami, mieszczą się ciche gniazda, a gęsta trzcina tak wysoko podnosi kłosy, że, gdyby ludzka istota przechodziła tędy, nie byłoby widać jej głowy.
W cieniu olbrzymich bananów kryją się szeregi palm cienistych z ciężkiemi owocami, z których więcej rozkoszy miał Stwórca, niż z jakiegokolwiek innego tworu natury, gdyż palmy te pod ich ciężarem wysoko głowy unoszą i, gdyby nawet koroną się zdobiły, umiałyby ją trzymać z godnością.
Na jednem z drzew palmowych był człowiek, który się zabawiał strącaniem wielkich kokosowych orzechów i rzucaniem ich na ziemię. Niedaleko od niego, u stóp drzew, między trawą, niby skała bezkształtna, leżało olbrzymie megatherion, którego cztery ogromne, leniwe łapy cały pagórek pokrywały.
Nagle potwór ten się podniósł, kręcąc nieforemną głową, spoglądając małemi oczami i strzygąc małem uchem. Całe wielkie jego ciało pokrywała goła, chropowata skóra, pomarszczona ze wszech stron, a w kątach zmarszczek spokojnie przesiadywały ślimaki morskie, które w ciepłych dniach, w czasie kąpieli, nań powłaziły. Tylko w nozdrzach, w uszach i na krótkim ogonie była twarda, choć bardzo rzadka, szczecina.
Przybywszy na brzeg, żeglarz tyryjski wbród przeniósł żonę swoją i arkę na ląd, a gdy uczuł się na ziemi, padł na kolana przed Panem, który cuda czy-