Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/45

Ta strona została przepisana.

zawołał Bar Noemi, któremu znane było wyrażenie żeglarzy.
— Nie wyspa to, lecz cała cześć świata, dziesięćkroć większa od tej, którą ty znasz tam, za morzami. Mieszkańcy jednego krańca nie znają mieszkańców drugiego; najśmielsi podróżnicy nie doszli do granic części tej ziemi, chociaż wciąż głąbiej i głąbiej wchodzili, coraz nowe ziemie, nowe gór pasma napotykali, nowe ludy wreszcie, których liczba stokroć jest większa, niż cała Roma i Grecja, razem wzięte, jak je opisali ci, co tam byli. Wyspa Szczęśliwa nie ma granic: to nieskończoność!
— A naprawdęż zasługuje ta ziemia, by ją nazywać szczęśliwą?
— Upadnij w proch i ucałuj jej piersi. Ten kraj jest ziemskim rajem: sam rodzi wszystko to, nad czem gdzie indziej trzeba pracować. Jedno drzewo niesie wełnę, bielszą, niż owcza; drugie w kwiatach swych miód ukrywa, trzecie daje mleko, inne zaś masło, tłustsze, niż mleko i masło bawolicy; z innych możesz zrywać gotowe a pożywne owoce, z których jedne są, jak chleb, drugie, jak wino, a każde ma sok jakiś, który szał w duszy twej wywołuje; nad ziemią ulatujesz, gdy się uśpisz areką; czujesz miłość tysiąca kobiet, gdy się upoisz żywicą balatów; dwa serca biją w tobie, gdy łykasz ognisty płyn ziarn kawy. Wkońcu pozwól sobie powiedzieć, że dzieciństwem jest wszelka rozkosz ludzka wobec moszczu winnego, który z trzciny cukrowej wypływa. Tysiąc jest tu rodzajów rozkoszy, o jakiej nigdzie pojęcia nie mają: szkoda, że dłużej żyć nie można.