Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Szkoda, że życia jest tak krótkie. O! gdyby starość nie nadchodziła tak wcześnie. Ja mam dopiero lat trzydzieści.
Bar Noemiemu serce się ścisnęło. W trzydziestym roku taka starość! Rzeczywiście człowiek ten wyglądał na lat blisko siedemdziesiąt. Był wybladły, złamany, drżący, a nie miał tych imponujących i nakazujących cześć oznak starości, jakiemi są siwe włosy i siwa broda. Nie miał ani jednego włoska na głowie, ani jednego włoska na brodzie.
Po tak długiej rozmowie, mieszkańcowi wyspy Szczęśliwej zimno się zrobiło, tak, że drżeć począł i w gardle mu zaschło. Miał u boku na pasie przywieszony kubek z kości słoniowej, ze złotą pokrywą, a w nim jakiś sok upajający i podał go żeglarzowi.
Ale Bar Noemi nie przyjął.
— Piję tylko ze źródła — powiedział.
Mieszkaniec nowej części świata śmiać się począł. Upajający płyn wnet wywołał czerwone plamy na jego policzkach i czole, które zdawały się płonąć. Oczy lśniły dziwnym blaskiem, w którym malowało się ogłupienie.
Z zuchwałym uśmiechem zbliżył się do Byssenji i rzekł do niej w obecności męża:
— Piękna pani, nie zostawaj z tym, który pije wodę. Ja cię upoję rozkoszami, pójdź ze mną. Ja jestem piękny, godny miłości młodzieniec. Na ustach moich miód, w sercu mojem ogień. Porzuć tego żebraka, jam jest pan bogaty. Za każdy twój złoty włos dam ci złoty pierścień; za dwoje twych oczu błękitnych, dam ci dwa karbunkuły. W pałacu cię pomie-