Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/47

Ta strona została przepisana.

szczę, którego szczyt w niebo strzela i którego złote kopuły o słońce się opierają. A męża twego nie lękaj się. Jam jest silny, niezwyciężony rycerz, który jedną ręką zegnie go ku ziemi.
To mówiąc, zachwiał się człowiek, nogi mu drżały, ręce chciały coś pochwycić, lecz bez oparcia upadł na ziemię.
Bar Noemi ze wstrętem odwrócił się od niego. Ucałował żonę i usunął się nabok.
A tymczasem magatherion głowę podniosło i zawyło. Było głodne.
To wycie otrzeźwiło pijanego. Chwiejnym krokiem pośpieszył ku potworowi, który, zdaleka go widząc, paszczę rozdziawił i czarne zęby pokazał, czekając na orzechy kokosowe, które mu obcy człowiek, zebrawszy z ziemi, do gardła rzucał.
Byssenja chciała uciec z tego okropnego miejsca, ale Bar Noemi ją uspokoił i wstrzymał, mówiąc, aby czekali końca widowiska. Człowiek ten wstrętny jest, gdy pijany, ale nie straszny. Dobrze z nim pomówić, gdy trzeźwy.
W ciężkiej pracy karmienia zwierzęcia znikło z głowy człowieka tego szaleństwo, a gdy wreszcie straszydło, głód zaspokoiwszy, legło na ziemi i usnęło, był zupełnie trzeźwy, tak samo blady i osłabiony, jak przedtem.
Zakończywszy pracę, zbliżył się do naszych znajomych i słabym głosem prosił Bar Noemiego, aby mu rękę podał, a on poprowadzi ich do miasta, gdzie jest jego mieszkanie i gdzie chciałby go, wraz z żoną, przyjąć w gościną.