Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/49

Ta strona została przepisana.

— Jest w niej skarb, jakiego niemasz na całej waszej wyspie Szczęśliwej.
I myślał sobie:
— Mam swą ukochaną, która jest mojem szczęściem, i miecz, który jest moją obroną. Mogę iść spokojny.
Starzec prowadził ich do miasta.

VII

— Spojrzyjcie na to miasto imponujące, które leży przed wami!
Ani Roma, ani Londyn, ani stolica państwa niebieskiego — Pekin, ani sława starożytności — Babilon, ani żadne inne miasto na świecie równać się z niem nie może.
Z wierzchołków gór ledwie dostrzec można jego krańce. Niegdyś stało ono między dwojgiem rzek, które go odgraniczały, ale dziś pełne są zabudowań i same są już miastem.
Dziwna, piękna architektura, w blasku i bogactwie dzikiej fantazji, śmiałym rzutem ducha łączy harmonijny styl klasyczny z rozrzuconym wspaniałym gotykiem. Wrota miasta tworzą piramidy z kamieni olbrzymich, ułożonych jedne na drugich; w najniższym, z jedenastu kamieni złożonym, szeregu urządzone są otwory, tak szerokie, że wóz przejechać może; nad tym szeregiem jest drugi, o jeden kamień mniej zawierający, i tak dalej, aż w jedenastym szeregu jeden tylko kamień się znajduje, a na nim, także z kamienia wykuta, podobizna boga, obrońcy miasta, potwornego megatherion.