Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/54

Ta strona została przepisana.

serca; tylko dziwne, nadzwyczajne twory budzą do życia zdrętwiałe, stępiałe uczucia.
Główna ulica, od wrót począwszy, aż do świątyni Trytona, pokryta jednym dywanem, a dywan cały wyhaftowany z włosów dziewiczych. Czarne, jak heban, stanowią fundament, a z kasztanowatych i złotoczerwonych utkano kwiaty, pałace i gromady ludzi. Pewno droższej materji nie miał na świecie żaden król, ani książę udzielny. Co rok dziewice ścinają swe warkocze, co rok dywan jest dłuższy, bo miasto jest większe, a dywan musi iść z końca w koniec.
Po tej, droższej od złota, materji kroczą tłumy ludu, niby fala płynącej rzeki.
Naprzedzie idzie więcej, niż dwadzieścioro tysięcy dzieci, chłopców i dziewcząt, którzy chórem śpiewają i ku świątyni się kierują. Śpiewając, tańczą jakiś taniec konwulsyjny, twarz płonie im gorączkowo, a w oczach nie dziecinny ogień błyszczy. Podniecające napoje dawano dzieciom w uroczystości Trytona, aby pod ich wpływem upojone, śpiewały i tańczyły w konwulsjach ku czci bałwana…
Za niemi posuwa się dwadzieścia tysięcy kobiet. Odziane w świetne materje, pokryte barwnemi pióry, a twarze ich we wszystkie kolory tęczy pomalowane, brwi i usta wyzłocone, a na głowach warkocze, stokrotnie złotemi nićmi powiązane, spadają im na ramiona. Żaden rys w ich postaciach nie pokazuje, że to są boskie istoty: wszystko, co radość ludzka stanowi, ukryte, wymalowane, wyzłocone. Tylko blask oczu wskazuje, że to ludzie; tylko ogień niebieski w źrenicach — że to kobiety.