Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/59

Ta strona została przepisana.

dziwo pierwotnego świata, istota, której natura chciała nadać formą człowieczą: homo diluvii.
Ma cztery sążnie długości, nogi jego nieproporcjonalnie krótkie, długie łokcie spoczywają na kolanach. Całe ciało pokrywa błękitnozielona łuskowata skóra, jak u węża morskiego, który ze starości się pofałdował. Twarz jego podobna jest do twarzy ludzkiej; skóra w niektórych miejscach jaśniej błękitna; zagięte, ale nad nosem ściśnięte, małe zapadłe czoło: w ogromnych oczodołach dwie błędne źrenice, zimne, jak kamień rubinowej barwy, wokół których jasne koła, jak u ryby; usta jego są bez warg i tylko wtedy je widać, gdy usta otworzy, a gdy otwiera, to od ucha do ucha; uszy słabą błoną przykryte.
Głowę jego zdobi złota korona, z czterema, do góry stojącemi, rogami, na których śmiało porozwieszane brylanty. Ztyłu grzebieniowaty ogon, którym tron owija.
Tak z roku na rok siedzi nieruchomy potwór na swym tronie. Jedynym znakiem życia leniwy ruch oczu. Raz na rok głodnieje, z rykiem otwiera paszcze, a gdy go zaspokoją, znów milknie na rok cały; dwie ręce na kolanach składa; nieruchomem okiem spogląda na kamienne potwory, nieprzystępny żadnym wpływom wewnętrznym.
Rozmowy ludzi, ciche głosy zwierząt, dźwięcząca naokół muzyka jest mu tak niepojętą, jak dla nas miłosne szepty muszli lub filozoficzne rozprawy mrówek. Pojmuje tylko ryk jednorodnych z nim potworów pierwotnego świata.
To straszydło gnuśne, tylko potęgą swego głosu