Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/63

Ta strona została przepisana.

tem; gęstą, twardą czuprynę i czoło pokrywa złoty szyszak, u spodu brylantem spięty; w lewej ręce trzyma tarczę szeroką, obwieszoną włosami z głów, zabitych w boju, nieprzyjaciół; w prawej — na stopę długi miecz miedziany, na którego pochwie wyryte obrazy przeróżne. Cały ten oręż waży pół centnara.
Gdy zdjęto maskę z młodzieńca, lud przyjął go radosnym okrzykiem, podobnym do wycia zwierzęcia, którego żądze zostały zaspokojone.
Wtedy drugi kapłan zbliżył się do drugiego człowieka i, zdejmując gazę, zawołał:
— Patrzcie i uwielbiajcie!
Drugi mąż nie był ubrany złotem ani brylantami. Czarna, jednostajna, cudzoziemska pokrywała go suknia, a cała jego postać tchnęła szlachetnością i męstwem. Głowy swej również nie przyozdobił drogiemi kamieniami, ale gęste krucze włosy swobodnie rozpuścił. U boku jego wisiał krótki miecz, który zdaje się mówić, że z wrogiem sobie z łatwością poradzi.
Kapłan rzekł do ludu:
— Spojrzyjcie! Ten człowiek jest cudzoziemcem. Z zamorskich dalekich krajów potężne ramię Trytona sprowadziło go do nas. W jego oczach inny ogień płonie, w jego sercu inna krew krąży, niż w sercu naszych ludów, ale przed jego obliczem znika twarz każdego z mężów, na naszej glebie zrodzonych. Nie powiem więcej. Macie oczy! Wybierajcie!
Drugi kapłan zawołał:
— Kto chce wojownika?
Z pośród tłumu wyleciało ku wojownikowi kilka