Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/80

Ta strona została przepisana.

biegł do namiotu przybyszów i błagał człowieka, który wyrzekł przekleństwo, aby odwrócił od ich kraju kary niebios, aby nie zniszczył ich ziemi.
Bar Noemi rozżalił się nad spustoszoną krainą i podniósłszy ręce do nieba, modlił się — a po kilku godzinach nadszedł wicher potężny, który porwał szarańczę i poniósł w morze, gdzie wszystko poginęło. Nocny szron zabił młode gąsienice, nim spadły w wodę. Trawy i drzewa niedługo potem znowu zazieleniały i z ludzkich serc znikło pierwsze przerażenie, gdy znikła pierwsza klęska.
A jak bujnie zakwitła znów trawa i kwiat, tak bujnie znów uderzyły namiętności w ludzkiem sercu. Znów u bogato zastawionych stołów ucztują, znów z wieńcami na głowach tańczą i śpiewają i drwią z pięciu ludzi, którzy w mieście Trytona, dalecy od rozkoszy, siedzą samotnie. Wreszcie, gniewni za ich obojętność, rozkazali, aby im jeść nic nie dawano: — „Jeżeli nic ich z miasta nie wygna, niech ich głód wypędzi“.
Gniewem napełniła się pierś Bar Noemiego i jeszcze z ust jego przekleństwo nie wyszło, gdy sklepienia niebios grzmieć poczęły, jakby w posadach swych się waliły, i cały błękit pokrył się czarnemi chmurami i z gniewnych niebios upadł grad, pustoszący wszystkie nadzieje i całą dumę narodu.
Druga klęska znów przeraziła mieszkańców Oceanji i pośpieszyli oddać owoce ofiarne pięciu obcym ludziom, owoce, których dotychczas nie dotykali, gdyż dla Boga były przeznaczone. I poczęli ich błagać, aby i tę klęskę od nich odsunęli.