Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/84

Ta strona została przepisana.

gotna, a ciężki, gęsty obłok, który zawsze ponad ludzkiemi głowy w niebo się unosi, upadł na ziemię, pogrążając w swej toni pola i domy: przeraźliwy był to widok.

„Wgórę fletnie, wgórę rogi!
Niech wesoło zabrzmią śpiewy,
Kiedy mgła zakrywa słońce,
Niech pochodnie jaśniej płoną!
Kiedy tuman na ulicy,
Słodszym będzie kielich wina!
Kiedy życie nasze krótkie,
Bardziej śpieszyć nam wypada!
Kiedy śmierć się do nas zbliża.
Więc rozkoszy wszystkich czarę
Aż do dna, do dna wypijmy!“

Oto jaka myśl górowała nad umysłami mieszkańców Oceanji i nikt nie przyszedł prosić pięciu dobrych, aby Boga o łaskę prosili.
Bar Noemi ze smutkiem patrzył na tę szaloną radość, na ten lud, zuchwale pędzący w przepaść, i z goryczą wyrzekł takie przekleństwo:
— Wszystko, co ludziom jest miłe, niechaj wam straszliwem będzie; słodycz niech będzie goryczą, pokarm i napój — trucizną, sen niech wam będzie zmorą; tam, gdzie szukacie wesela, znajdziecie cierpienie; z pocałunków niech wam trąd się wywiąże; uśmiechnięta twarz niech się wykrzywi boleśnie; każda rozkosz niech w was odrazę budzi.
A gdy minęło dni siedm i mgły się rozproszyły, mieszkańcy Oceanji przerazili się, spoglądając na sie-