Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

W świątyniach zgromadzony lud wobec ruin i klęsk — zapomnienia szuka — i w podniecających sokach bachanaljów tajemnice rozkoszy ostatniej połyka. Nagle lud wspomniał o Trytonie, który byt głową wszystkich bałwanów i pobiegł szybko ku jego świątyni.
Ośm ścian świątyni leży na ziemi pękniętych, odwieczny bezmyślnie bałwan siedzi na miejscu, z głową ku ziemi spuszczoną. Siedzi na swym tronie, nieruchomy, jak dawniej, tylko wielkie oczy poczęły drżeć zdziwione, że nastąpił taki dzień okropny.
Lud otoczył potwora wokoło i, głowami bijąc o ziemię, wołał:
— Pomóż, Trytonie!
Potwór poczuł nagle pod swemi nogami drżenie ziemi i tam, gdzie na lewej stronie pod jego skórą łuskowatą widziano zwykle powolne pukania serca, słyszeć się dało silne uderzenia i potwór wstał z miejsca i, wysoko podniósłszy głowę, wyglądał jak wieża nad tłumem.
Bałwochwalcy wołali z radością:
— Ha, Tryton powstał! Słuchajcie słów Trytona! Tryton będzie walczyć przeciw obcemu Bogu! Pokaż teraz swe oblicze, cudzoziemski Boże, i zadrżyj przed Trytonem, który ma sześć sążni wysokości, a rękę silniejszą, niż piorun.
Te wyzywające okrzyki dobiegły pięciu sprawiedliwych ludzi w ich namiocie. Wtedy Bar Noemi namiot zwinął. Płaszcze włożyli na ramiona, włócznie wzięli w ręce i śmiało poszli, aby stanąć przed Trytonem, w imieniu Wszechmocnego.