Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Po drugiej stronie zamieszkały lud modlił się i chwałę Boga opiewał w cieniu swych chat spokojnych i zdaleka tylko słuchał okropnej wrzawy żywiołów.
Ma trzeci dzień zamilkło wszystko.
Obłoki rozpłynęły się w powietrzu, a gdy mieszkańcy gór o świcie wyszli ze swych chat, ujrzeli naokoło siebie gładką równinę morza. Ciche, nieme zwierciadło wód na dalekim horyzoncie łączyło się z pustą równiną niebios… Góry, doliny, ziemie, gdzież były, gdzież znikły? Jedenaście wierzchołków gór wytworzyło jedenaście wysp. Razem z całą tą ziemią spokojnie pogrążyli się więcej, niż na tysiąc stóp w głębiny morskie. Ciepłe powietrze niższych warstw atmosfery roztopiło śniegi wieczyste i zrodziło nowe życie i nowe zboże. Na najpierwszej czystej glebie, która tak powstała, na chwałę Boga, na wyzwolenia pamiątkę, zasadził Bar Noemi lipę, pod której cieniem zbudował chatę, a im bardziej rozkwitał zielony namiot, tem liczniejszą była jego rodzina, tem większe błogosławieństwo Boże.
Te jedenaście wierzchołków to wyspy Kanaryjskie.
Z całej Oceanji tylko te góry pozostały. Budowa ich i ich twory świadczą, że te wyspy są tylko resztką świata, pogrążonego w wodzie.
Późniejsze odkrycia z podziwem ujrzały, że na tych pozostałych wyspach mieszka lud osobliwy: postać jego piękniejsza, silniejsza, niż znane narody. Dusza jego czysta i cnotliwa; modli się do niewidzialnego Boga, w miłości jest dziewiczy, w żywocie umiarkowany, z losu swego zadowolony. Umarłych balsamuje i w mogiłach składa, bo zmartwychwsta-