Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/104

Ta strona została przepisana.

nadszedł już czas, że muszę im zadosyć uczynić. A pani, cóżeś odpowiedziała dyrektorowi z Rosyi?
Aranka, kipiąc rozdrażnieniem, gwałtownie pościągała sobie z rąk rękawiczki i wyjęła z kieszeni list złożony w kilkoro, koloru blado-różowego.
— Wszystko ci powiem, wszystko wiedzieć musisz. Stoję na przełomie. Ty mi doradź, którą mam wybrać z dróg, otwierających się przedemną! Przeczytaj ten list.
Paolo, przebiegłszy oczyma treść pisma, napowrót oddał go Arance.
— Baron Szymon Lenke pyta, czy pani zechcesz być jego żoną.
— No, i cóż ty na to?
— Ja na miejscu pani uciekłbym przed takim losem jeszcze dalej, niż do Petersburga.
— Z tobą?… We dwoje?
Paolo wzruszył ramionami.
— W dzisiejszych czasach wyrobienie paszportu wymaga niemało czasu; musiałabyś pani wpierw jeszcze być w Wiedniu, a ja nie mogę zwłóczyć z wyjazdem.
— Mógłbyś mnie wpisać do swojego paszportu, jako towarzyszkę.
Jak tygrys ofiarę, tak Aranka magnetyzowała czarem swego spojrzenia pięknego artystę cygana.
— Już tam jest ktoś wpisany.
— Kto taki?!
— Moja żona.
— Cytera? — Hahaha! Czy cię szaleństwo opętało, ażeby w tak daleką drogę, w obce kraje, zabierać z sobą głupią gęś nieokrzesaną, nie umiejącą ani słowa przemówić innym językiem, tylko po węgiersku, a i po węgiersku plotącą tylko same brednie, od których uszy więdną? Żonę chcesz wziąć z sobą w podróż artystyczną, chyba po to tylko,