Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Jeżeli napisał — to nie poprzestanie na tym jednym liście, a niebawem i czynem zacznie dowodzić tego, o czem pisze. Wówczas — rzecz prosta — zostanie ujęty. Jeżeli go zaś nie napisał, to potrafi się obronić i wykazać, że jest niewinnym. Pani zaś, jeżeli zechcesz posłuchać ostatniej mojej rady, to list ten odniesiesz tam, zkąd go wzięłaś, ażeby przypadkiem i narzeczony twój w jaką niemiłą przygodę nie został wplątany.
— Tak?!! A więc: „narzeczony” mój? Więc chcesz, ażebym przyjęła rękę barona Szymona Lenke? Twojego brata mlecznego. I żebym była godną żoną takiego męża. A ty pozostaniesz mężem godnym swojej żony. Dobrze. Już skończone. Idź i powiedz dyrektorowi, że odzyskałam głos, chrypka przeminęła. Zażyłam dawkę cukru arszenikowego… albo zresztą co chcesz skomponuj. Będę dzisiaj śpiewała partyę Fides w „Proroku”. Przejdę samą siebie. Tak będę grała i śpiewała — jak jeszcze nigdy!
Paolo Barkò, jak na grzecznego kapelmistrza przystało, ucałował rączkę primadonny.
— Czekaj! Jeszcze jedno słowo. Ty dzisiaj zapewne złożysz wizytę hrabiemu Zoltanowi… naturalnie dlatego tylko, żeby się z nim pożegnać przed wyjazdem. Nie krępuj się dyskrecyą — możesz mu powtórzyć wszystko, co wiesz odemnie, że jest zagrożony więzieniem. Będzie jeszcze miał czas usunąć się ztąd w miejsce niewiadome. Przed ranem może stanąć na granicy. Niechaj go tylko ręka Opatrzności broni od tego zuchwalstwa, aby mi się dzisiaj pokazał na oczy w loży, podczas przedstawienia… bo — jako żywo! jeżeli go tam ujrzę, zapomnę, że kobietą, że człowiekiem jestem! Prześcignę wszystkie potwory. A teraz idź. Masz czas ratować tego, którego tak kochasz!