Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/115

Ta strona została przepisana.

czasowo pozostawiono pod zarządem barona Szymona Lenke. Dalsze jego zasługi miały rozstrzygnąć, czy nie zazbyt hojną byłoby łaską oddać mu je zupełnie na własność.
Można też sobie wyobrazić zapał, z jakim jął pracować nad składaniem coraz nowych dowodów, jako żadna nagroda nigdy przewyższyć nie zdoła jego wiernopoddańczych uczuć.
Ale i to również wyobrazić sobie łatwo, że bano go się, bano!…
To też dobrze. Bardzo właściwie. Naczelnik okręgu powinien umieć wzbudzać obawę; obawa bowiem jest to właśnie ów lep, który utrzymuje państwo w jednolitej spójni. Idealiści wprawdzie po dziś dzień jeszcze utrzymują idyotycznie, że o wiele silniejszym lepem byłaby miłość ludów poddanych; ale któżby się tam takich mazgajów o radę zapytywał?
Taką tedy rzeczy koleją w pałacu Bàrdy’ch panią była obecnie Aranka. Salony, westibule, stajnie i remizy — wszystko przeszło pod jej niepodzielną władzę. Olśniewała całe miasto niesłychanym zbytkiem i przepychem. Zkąd brała na to pieniędzy? O tem rozmaite krążyły pogłoski. Dochody bowiem z majątku hrabiego Zoltana Bàrdy, wyjąwszy część, zastrzeżoną dożywociem jego matce, przechodziły na skarb, obejmowało je aerarium. Ha! ale przecież wiadoma to rzecz, że wyższym urzędnikom nie trudno tworzyć złoto.
Za złoto zaś wszystko nabyć można — chyba tylko z marnym wyjątkiem honoru i rzetelnej czci między ludźmi. O ile popularnym w mieście, licznie odwiedzanym był pałac Bàrdy’ch poprzednio — o tyle teraz głęboka zalegała go cisza. Żadna z pań z towarzystwa nie przestępowała jego progów, nawet pomimo, że jenerałowa Lenke ciągle tam jeszcze