Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/122

Ta strona została przepisana.

aby mu oszczędzono w niewoli. Oh nie, nie mogę wymówić… przez usta mi to przejść nie chce. Serce mi pęka, gdy o tem pomyślę!
— Ah, domyślam się! O „kajdany” mamie chodzi, ażeby mu zdjęto? To już nie zależy od sił miejscowych, do których ja moje prośby wnoszę. Trzebaby chyba podać petycyę do najwyższego forum, aby raczyło zmienić wyrok, skazujący więźnia do ciężkich robót, na loch, z którego nie wychodziłby wcale. To wymaga dłuższej procedury. W całej tej kwestyi zresztą możesz mama być zupełnie spokojną. Mój mąż się nią zajmuje, a chyba nie trudno pojąć, że musi go obchodzić ulżenie losu starszemu bratu. Tylko trzeba cierpliwości. Takich rzeczy zbytecznie forsować nie można; nie dają się nagle załatwiać. Należy ostrożnie i umiejętnie upatrzeć odpowiednią chwilę, jakąś okoliczność pomyślną — a to potrafią tylko wtajemniczeni. Już niech się mama nie troszczy. Postaram się pamiętać o tem, o co mama prosiła. Nawet dziś jeszcze! jeżeli mój mąż powróci przed nadejściem gości, pomówię z nim o tem.
Jak na zawołanie drzwi otworzyły się z hałasem i mąż stanął w progu.
Był już w pełnym uniformie rautowym: w czarnym fraku, białym krawacie i jeszcze bielszym, na kamień wysztywnionym kołnierzyku. Z ubraniem tem pięknie licował kapelusz na jego głowie.
Może ceniąc to, że mu w nim było do twarzy, nie zdjął go, nawet wszedłszy do pokoju, i nie pozdrowił — wbrew przyjętym w świecie obyczajom, ani żony, ani matki. Dopiero gdy Aranka pierwsza, z wcale nie dwuznacznie ironicznym naciskiem, powitała go życzeniem dobrego wieczoru, za całą odpowiedź gwałtownym ruchem rzucił kapelusz na stolik, tym razem bez najmniejszego względu na jego