Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Pani Fruzina, ujrzawszy ostatnio przedstawionego osobnika, uczyniła jakiś, nad wszelki wyraz osobliwy gest: obie ręce, na zewnątrz odwrócone dłońmi, uniosła i z palcami sterczącemi do góry, przytknęła sobie do czoła.
Aranka zdziwiona musiała się tym razem odwołać do pośrednictwa pana Lebeguta.
— Nie mogę zrozumieć tej pantominy.
Więc pan Lebegut pośpieszył z komentarzem.
— Żona moja chce przez to powiedzieć, że ten pan to hrabia, który ma nad herbem koronę o dziewięciu pałkach.
— Ah, tak!
I znów drzwi otworzono — weszli nowi goście.
— Jaśnie wielmożny Jonathan Kikutat, poborca podatków, z żoną!
Tych niema co opisywać.
Pani Fruzina pokazała Arance, że jest to taki pan, który ludziom rękawiczki z rąk i trzewiki z nóg ściąga.
Teraz dopiero weszły persony godne uwagi.
— Jaśnie wielmożny pan Balambér Yaskobaki Kapotnyaki, prezes komisyi kadastru, z żoną.
Pana Balambéra znamy, żonę miał ze wszech miar godną siebie, egzemplarz także utuczony na nieszczęściach ogólnych.
Pan Balambér i tu przyszedł w stroju galowym narodowym: w mencie, zarzuconej z fantazyą, na bakier i butach ze srebrnemi ostrogami. Zona jego miała na sobie suknię, ozdobioną typowo-węgierskiemi haftami, z jakich szeroko na świat słynie z innych względów nic nie znacząca miejscowość Kalotaszeg.
W wyglądzie wielkiego patryoty zaszły jedna-