Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/132

Ta strona została przepisana.

nu, za nim lokaj w liberyi wniósł skrzynkę ze skrzypcami.
Widok dawno niewidzianego artysty zaimponował wszystkim: we fraku, w kamizelce z żabotami, odsłaniającej bogato zahaftowany plastron od koszuli, w obcisłych, trykotowych spodniach, trzewikach z klamrami, z szapoklakiem w ręku i mnóstwem na srebrnych łańcuszkach pozawieszanych u klapy orderów w miniaturze, wyglądał, jak co najmniej jaki książę.
Przystąpiwszy do pana domu, skłonił się przed nim.
— Stawiam się na łaskawe zaproszenie.
Jego ekscelencya raczył skinąć głową.
— Witam pana!
Lecz ręce przypadkiem zajęte miał w tej chwili; jednę ukrywał pod połą fraka, drugą zaś za kamizelkę zatknął i to mu przeszkodziło podać prawicy gościowi.
Paolo następnie Arance złożył ukłon głęboki. Ta okazała się liberalniejszą od męża w tym wypadku, gdyż podała mu uprzejmie — mały paluszek swojej drobnej rączki, obciągniętej jasną rękawiczką.
Potem odbyła się ceremonia wzajemnego przedstawienia sobie artysty i poprzednio zebranych gości. I tem również zajęła się czynnie Aranka.
Szymon tymczasem uskarżał się na stronie do pana Lebeguta:
— Czy to słychane rzeczy! Do czego dojdzie na tym świecie, doprawdy nie rozumiem, kiedy już na to przyszło, że takiemu oto cyganowie trzeba mówić „panie!”
— Prawda! Prawda. Nigdy jeszcze nie widziałałem cygana we fraku. Ile on orderów posiada!