Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/153

Ta strona została przepisana.

miał coś dowcipnego, albo miłego do powiedzenia pilnie trzymając się względów grzeczności, nie pomijał nikogo.
Tylko tak się jakoś dziwnie składało, że jednego jedynego Szymona dotychczas jeszcze nie spostrzegł.
— Ach, kochany pan Mikulaj! Co widzę, z małżonką, jeszcze nie miałem szczęścia być jej przedstawionym. Bardzo mi przyjemnie. Jakże państwo czas przepędzacie? Wesoło? Zabaw dużo bywa? A w teatrze czy też często bywacie? Doprawdy, tylko na operach? A w karnawale bywali państwo na balach? Jakto, pani już nie tańczy? To niepodobieństwo! krzywda dla młodzieży. Mam nadzieję, że na pierwszym pikniku, jaki urządzimy, zechcesz mi pani ofiarować jeden z kadrylów.
Następnie do dana Balambéra się zwrócił:
— Ej, ej, wujcio Bala, figlarz, jak zawsze, Ledwie go poznałem, tak wyładniał, odmłodniał… Hm, to ogolenie brody daje wiele do myślenia. Gdybym ja był żoną wujcia, nigdy nie byłbym dał na to mojej sankcyi. Czy szanowna pani wcale nie jest zazdrosną? Historyczny bałamut z wujcia Balambéra. Kroniki pisać o sprawkach, jakich się dopuszcza na stronie.
Panu Balambérowi zaś niczem w świecie nie można było wyrządzić większej przyjemności, jak oskarżeniem go o to, że jest pogromcą serc niewieścich.
Nawet dziennikarzowi nie wybaczył; i jego zagadnął, ująwszy go łaskawie za obie ręce.
— Zacny przyjacielu, nieporównana chlubo naszego piśmiennictwa, kochany panie Ollósi! Wszak prawda, nie będziesz pan czynił użytku z moich przygód świeżo przeżytych, nie ujmiesz ich w szlachetne ramy swojego stylu dla ozdoby gazety, którą redagujesz? No, przysięgnij mi, że się tego nie