Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/162

Ta strona została przepisana.

udepce w odcisk ich naczelnika, tak się zachowują, jakgdyby ich kto łaskotał.
Szymon gwałtownym ruchem pokazał plecy osobom, siedzącym przy zielonym stole i jednocześnie zemścił się na Mandze, stojącej przypadkowo tuż za nim, z tacą w rękach. Dotknął ją pięścią pod żebra i wnet wszystkie filiżanki posypały się na podłogę, przyczem niejedna uległa rozbiciu.
— Głupia gęś! — huknął Szymon na Mangę, tak, jakgdyby to ona była winną temu wypadkowi.
Manga zaczęła zbierać szczątki drogocennych filiżanek, mrucząc sobie pod nosem z prawdziwie cygańską filozofią:
— I czego tu wpadać w taką nierozumną pasyę? Toć to hrabiowska porcelana już teraz, nie twoja, nie masz czego żałować!
Aranka stanęła przy mężu, uznając widać, że jej wypada trzymać jego stronę. Zresztą, jakoś nie rozpoczynano wista…
Zoltan uznał, że pora znów zmienić taktykę; do Paola się zwrócił:
— Cóż robić, kochany Paolo: skoro utrzymujesz, że nie umiesz grać w karty, grajże to, co umiesz. Weź skrzypce i smyczek, niechaj usłyszę ulubioną moją piosenkę, którą już dawno nie pieściłem ucha: „Nie zawsze noc trwa na niebie!”
— Skoro pan domu karze — rzekł posłusznie artysta, ale oczy mu przytem zabłysły wesoło. Pobiegł natychmiast do przyległego pokoju naradzić się z czekającymi w progu Cyganami. Opowiedział im pokrótce wszystko, co zaszło, ustawił ich w porządku i po chwili zabrzmiała radosna, prześliczna pieśń nasza narodowa, której każdy Węgier z duszy i serca wtóruje gdy ją posłyszy, i która w dniach przykrych pociechą była, rozjaśniała ducha:

Nie zawsze noc trwa na niebie:
Zabłyśnie słonko dla ciebie,
Węgierska drużyno junacza!”