Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Ale śpiesz się, bo długo nie wytrzymam Już mię biorą!
— Nie bój się, wytrzymasz. A może chcesz czego, mój drogi skarbie?
— Aj, żebym ja choć raz jeszcze napił się do syta kwasu ogórkowego!
— Zaraz ci przyniosę, moje złoto. Jakżesz miałabym ci nie dać tego, na co masz ochotę!
Znikła za drzwiami, ale w chwilę potem ukazała się znowu z całą dzieżką kwaszonych ogórków w rękach, uklękła przy mężu, uniosła mu głowę i wsparła ją o swoje kolana, a przytknąwszy mu brzeg dzieżki do ust, napoiła go orzeźwiającym płynem.
— Oj dobre, dobre! — przychwalał chory. — Tak mi jest po tem, jakgdyby do moich żył nowe napłynęło życie. A teraz idź do dziecka i śpiesz się.
Cyganka weszła do lepianki, starannie drzwi za sobą zamykając. Co ona tam robi tak długo? To już jej rzecz. Zresztą nic dziwnego. I drugiemu dziecku musiała zastępować matkę, ta bowiem ciągle w omdleniu leżała i żadnym sposobem nie podobna jej było wrócić do przytomności.
Tatarka tymczasem targował się o chwile z czychającym na niego nietoperzem.
— Precz zmoro!… Nie bierz mnie, dopóki nie zobaczę mojego cyganiaka! Jedynego aniołka mojego. Mojego ukochania. Jak go tylko ujrzę — dam ci się wziąć natychmiast. Lekki już jestem, jak liść zeschły, który z drzewa ma opaść… Hej, Mango! Mango!
Już nie pukał do drzwi, jak poprzednim razem, uszła mu już władza z rąk i nóg, tylko mu jeszcze przytomność i słaby głos pozostały.
Nakoniec drzwi skrzypnęły i wychyliła się przez nie cyganka z nowonarodzonem dzieciątkiem na rę-