Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/28

Ta strona została przepisana.

ku. Maleństwo było starannie spowinięte i czepeczek miało na główce; w pierwszych chwilach po urodzeniu wszystkie dzieci są tak jednakowe, że ktoby tam odgadł, które Bóg zesłał chłopu, które panu, a które cyganowi?… Ale powijaczek dziecka, który cyganka pokazywała mężowi, był z najcieńszego batystu, czepeczek zaś — jedwabny.
— Spojrzyj na niego — szepnęła kobieta, przybliżając dziecko do oczu męża — ale niech cię ręka Boża broni, żebyś go dotknął!
Twarz Tatarki skurczyła się radością i zachwytem; bielmem zachodzące oczy wydały srebrzyste jakieś blaski, z wysiłkiem szeroko roztworzywszy usta, modlić się zaczął po cygańsku.
… Amaro dáde…
Doprowadził głośno modlitwę aż do samego amen.
Potem głęboko i boleśnie westchnął.
— Biedny mój robaczku! I któż będzie myślał o tobie, jak mnie nie stanie? Czy nie zamrzesz z głodu.
W odpowiedzi na to matka uśmiechnęła się przebiegle i szepnęła ledwie dosłyszalnym głosem:
— Przypatrz się tylko, jaki śliczny czepiec jedwabny ma nasz synek na głowie! Jaki cieniutki batystowy powijak okręciłam mu koło ciałka!
Konającemu raz jeszcze rozwidniło się w mózgu; do odlotu gotująca się dusza jeszcze raz powstrzymała się od przestąpienia progów wieczności. Z ostatecznym wysiłkiem szepnął głosem, który zabrzmiał tak, jakgdyby pochodził zdaleka, już z bardzo daleka:
— Zkąd to wzięłaś?…
Cyganka, w obydwóch rękach trzymając dziecko, uniosła je wysoko nad głową, ruchem tryumfu i radości.