Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Przed wschodem słońca jeszcze ukończywszy to dzieło, znów zajrzała do lepianki, nakarmiła obydwóch malców, jaśnie wielmożnej pani, która się przebudziła, roztarła ręce i nogi, od czego chora napowrót zasnęła głęboko.
Tymczasem słońce zaczęło się już wychylać z po za gór: pomimo pogody niebo nie było błękitne, lecz żółtawo-sine, mętne, jak wogóle przez całe to lato, odkąd cholera panować zaczęła w kraju.
Nagle cygance myśl jakaś błysnęła — rzuciła się szybko do jej wykonania.
Wyszukała dwie wydrążone i zeschłe, na kształt twardych półkuli, łupiny od dyń, związane jedna z drugą szpagatem z włosienia.
Uzbrojona w to osobliwsze narzędzie, wyszła z lepianki i skierowała się ku rzeczce, tam mianowicie, gdzie rozkopana ziemia świadczyła, że są tam szybiki poszukiwalne, w których zwykł się był grzebać jej mąż, przepłukiwacz złota.
Na miękkim wilgotnym zwirze nadbrzeżnym znaczyły się ślady dwóch par nóg: duże znaki stóp hajduka i drobne, zgrabne — małego hrabicza. Znać było nawet co krok ostrogi od butów starego Jana.
Cyganka z najściślejszą dokładnością stawiając swoje bose stopy w ślady hajduka, nadała im zupełnie inny wygląd.
Przybywszy nad brzeg potoku, zrzuciła ubranie, a przywiązawszy sobie do ramion owe dwie wydrążone łupiny, z ich pomocą, bez wysiłku utrzymując się na powierzchni wody, z łatwością przepłynęła na drugi brzeg; tam wskoczyła do łódki, którą Jan i Zoltan porzucili uchodząc, i przypłynąwszy napowrót, uwiązała ją w zwykłem miejscu do palika.
Ubrawszy się, wracając do lepianki, starała się