Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/32

Ta strona została przepisana.

w ślady Zoltana wstępować, więc też nikt nie byłby mógł poznać, że prócz niej samej, kto inny jeszcze tędy przechodził.
Pokazało się niebawem, że przebiegłość Mangi nie była zbyteczną.
Zaledwie przez kilka chwil zdołała odpocząć w lepiance, gdy knieja rozbrzmiewać zaczęła tysiącznem echem tumultu, okrzyków, nieopisanego jakiegoś zgiełku.
Wiedziała cyganka, co to znaczy. To buntownicy, napadłszy o świcie zamek i nie znalazłszy tam baronowej, ani jej syna, rozbiegli się na wszystkie strony w pogoń za nimi, na poszukiwanie. Jeden z ich oddziałów znalazł się niebawem przed lepianką.
Opryszkowie zastali już Mangę przed drzwiami, na dworzu. Na ręku trzymała jedno z maleństw (to, które było spowinięte w łachmany) i klęcząc z niem przed umarłym swoim mężem, w niebogłosy zawodziła i zanosiła się od płaczu.
Rabusie stanęli, jak wryci, na ten widok. Trup i płacząca nad nim kobieta!
Przezorna Manga, która dotychczas umiejętnie powstrzymywała łzy i żale, teraz zato z całą swobodą puściła im folgę. Nie płakała dopóki była samą, tylko z dziećmi i nieprzytomną panią; ale, uzyskawszy naraz kilkunastu widzów, audytoryum, złożone z szubieniczników i rozbójników, wystąpiła z nieporównanym koncertem wycia, lamentów i wyrywania włosów.
Żaden z opryszków nie śmiał bliżej do niej przystąpić: co jak co, ale dżuma potrafi wzbudzać uszanowanie.
Cyganka zaczęła prosić, ażeby zacni, godni panowie, którzy o tak wczesnej porze dnia raczyli zajrzeć do tego ustronia, pomogli jej przystojny po-