Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/39

Ta strona została przepisana.

z faworytami, które mu twarz najniepotrzebniej czyniły pękatą.
Przed nim leży cały stos gęsto zapisanych aktów; z ołówkiem w ustach przebiega je pilnie oczyma, coraz znacząc na rogach arkuszów jakieś uwagi: „ad referendum Ad retardandum. — Ad acta ponendum — Praeferentissime. — Notabene” Ho, ho! proszę! cóż to? Na tym niema plane stempli? — „Befund!” Dla pasyonowanych urzędników jest to taka przyjemność, taka niebotyczna rozkosz, jak dla napiętnowanego myśliwca polowanie na słomki. Durrr! — spadła.
Naraz drzwi się otwierają i wchodzi hajduk Jan, ów znany nam już, stary, były huzar. I tego także pan baron zagarnął do swojego biura. Osiwiał chłop, jak gołąb, czupryna, wąsy — białe niby mleko, lecz trzyma się dzielnie. Podchodzi do biurka, staje sztywno, po żołniersku i melduje:
Jaśnie wielmożny panie baronie, upraszam pokornie…
— Cóż to znowu za śmiałość? — ofuknie zirytowany pan Szymon. — Kto waści upoważnia podłazić mi pod sam nos? Nie wiem, kiedy się nauczysz przyzwoitości, odpowiedniej swojemu stanowisku! Proszę się wynieść za drzwi. Wpierw zapukać trzeba delikatnie kilka razy i dopiero, jak zawołam: herein! — wejść pocichu, stanąć opodal i cierpliwie zaczekać z mową, aż ja się zapytam, z czem przychodzisz.
Hajduk, jak niepyszny, musiał wyjść za drzwi i stosując się do rozkazu, zapukać trzykrotnie.
Herein.
Na to hajduk wszedł i powtórnie rzecz swoją zaczął:
— Jaśnie wielmożny panie baronie, upraszam pokornie…