Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Ale pan sekretarz przerywa i dalej mówić nie daje.
— Proszę mi się oduczyć od głupiego powtarzania słów: „upraszam pokornie…” Jeżeli waść chcesz o co upraszać, to powinieneś to podać piśmiennie, na stemplowym papierze. A teraz powiedz: Zu Befehl! Rozumiesz?
— Rozumiem, upraszani pok…
— Bałwan. Co masz do zameldowania?
— Przyszedł balwierz.
Spóźnił się dziś o pięć minut. Sam się ogoliłem. Wytrącę mu to z miesięcznej pensyi. Ale zanim odejdzie, waści może ogolić.
— Proszę jaśnie wielmożnego pana barona, ja o to nie proszę. Sam się zawsze golę.
— Nie znać tego wcale. Wąsy tak są, jak były.
— Jaśnie wielmożny panie baronie! Te wąsy razem ze mną wzrosły i posiwiały… Nigdy żelazo ich nie dotykało!
— No, to niech teraz dotknie i będziesz je mógł złożyć do archiwum pamiątek. Według wydanego Vorschriftu, o którym ci już mówiłem, personelowi, zostającemu na usługach rządowego sekretaryatu, nie wolno jest nosić wąsów, tylko faworyty. Jeżeli waszmości ten warunek nie do smaku, możesz zdjąć liberyę i nie pokazywać mi się tu więcej na oczy. Zrozumiałeś? No, któż tam jeszcze z interesantów czeka w przedpokoju?
— Wielmożny pan Balambér Kapotnyaki.
— Prosić.
Jan szeroko drzwi roztworzył przed gościem.
Pan Balambér Kapotnyaki stanowił, rzec można, prawdziwy typ czystej krwi rdzennego szlachcica scytyjskiego. Okazały, w ramionach szeroki, wyglądał, jak wyciosany z jednej sztuki granitu,