Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Na wspaniałym torsie zielenił się, na gęste guziki spięty „Zrinyi”-dolman; z ramion zsuwała mu się niedbale, z fantazyą na bakier zarzucona menta, zczepiona z przodu na piersiach łańcuchem srebrnym; srebrnemi też były ostrogi, za każdym krokiem brzęczące mu dźwięcznie u butów z wysokiemi sztylpami — w muskularnej prawicy dzierżył kij z muszkatołowego drzewa, ciężką gałką mosiężną przypominający buzdygan, a służący godnemu osobnikowi za trzecią nogę. Twarz rumieniła mu się pełnią zdrowia, a nawet miejscami, jak np. zabarwieniem nosa — to cokolwiek zbyt żywo naśladowała jutrzenkę. Na błyszczące czoło spływały mu gładkie, równe promienie czarnych włosów, które symetryą swoją — niestety — jawnie zdradzały, że nie są rodzonym wytworem pana Balambera, ale że pochodzą z peruki. Ale zato broda nie podpadała już żadnym podejrzeniom, że jest jego rzeczywistą, przyrodzoną własnością.
Wszedłszy, zagaił rozmowę przyjacielskim śmieszkiem. Co prawda, z tego rodzaju twarzą, jaką on posiadał, trudno było jakąkolwiek inną manipulacyę przeprowadzać, jak śmiech, śmieszek, albo uśmiech. Nie czekając zaproszenia, jednym rzutem oka spenetrowawszy przezornie, które krzesło ma najmasywniejsze nogi, z zaufaniem umieścił na niem swoją bujną postać, wachlując się z wdziękiem karakułową czapką.
— Pardon! Gracia! kochany panie bracie, że cię nachodzę o tak wczesnej porze. Ale niechaj mnie tłómaczy, że wpadłem na trop takiej ważnej tajemnicy, że dosiedzieć nie mógłbym spokojnie na miejscu, dopókibym jej nie podzielił z tobą. Słyszałem o tem w kasynie.
— Z którego mnie wykluczono.
— Oh, wszakże nic na tem nie tracisz, ko-