go dachem. Tych znakomitych gości zaś była ciżba tak wielka, że miejscowy kredens zamkowy nie mógł nastarczyć potrzebom i aż ztąd wyprawiać tam musiano srebra i serwisy. Ale sam jaśnie wielmożny pan hrabia wymówił się od przyjmowania udziału w polowaniu: zapewniał, że jest buddystą i wierzy w to, że w zwierzętach mieszkają dusze dawnych ludzi. Tak tedy — denique — krótko mówiąc, po lukullusowej biesiadzie wczesnym rankiem wyruszyło grono Nemrodów w knieję i rozpoczęły się łowy z naganką. Aliści, jak śpiewa poeta: „Daremnie królewicz łuk swój wypręża: nie widać w pobliżu orła, ni węża!…” Przez cały dzień uganiając się po lesie z hukiem, szumem, bronią, psami, ubili nakoniec jednę dziką kotkę. To przyjemnie. Nazajutrz powtórzyli próbę po drugiej stronie góry, no i zjednoczonemi siły zdołali zastrzelić — borsuka. Naturalnie, mieli tych łowów już po uszy i na trzeci dzień, nie szukając dłużej szczęścia, re quasi bene powrócili do miasta w niezbyt słodkich humorach. Zaraz następnego wieczora spotkał się Durchlaucht z panem hrabią, no, i rzecz prosta, nie mógł wytrzymać, żeby mu nie wyrazić swego najwyższego niezadowolenia z takiego całkiem nieprzyzwoitego wyniku łowów. I cóż powiesz, drogi panie bracie? Nigdybyś nie odgadł, co hrabia odrzekł na to. Z miną niewiniątka oznajmił jego ekscelencyi, że go to niepowodzenie mocno dziwi, tembardziej, że umyślnie już na tydzień przedtem, z wielkiej troskliwości, kazał swojemu nadleśnemu urządzać w kniei polowania z naganką na próbę, dla wprawy… Trzeba być bezczelnym. Naturalnie, owe „próbne” polowania wszelką zwierzynę wygnały z lasów gdzieś na drugą hemisferę, a dla jego ekscelencyi okroiła się raptem dzika kotka i borsuk. Durchlaucht wścieka
Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/43
Ta strona została przepisana.