Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/45

Ta strona została przepisana.

ności pana brata są bardziej rozwinięte? Inaczej mówiąc: do czego czujesz pociąg najsilniejszy?
— Do kadastru. Do oceniania nieruchomości, ziemi. Ach, ziemia! To mój ideał. Powtarzam za piewcą: „Ta ziemia ukochana, krwią praojców zlana, rozsławia światu naszych bohaterów miana…” Jaka szkoda, że te święte nazwiska nie zostały wciągnięte do kadastru! Ileżby to zyskała na cenie wszelka nieruchomość, gdyby można było stwierdzić autentyczność krwi, jaka w nią wsiąkła!
— No, dobrze, ale czyż pan brat znasz się na czynnościach, na jakich polega taksowanie gruntów?
Pan Balambér wzruszył ramionami na takie bezcelowe przelewanie słów próżnych.
— Ależ panie bracie! Ja aspiruję do posady prezesa.
— Ach, to co innego. Prawda, że prezes nie potrzebuje się znać na takich drobiazgach.
— Głównie też po to stawiłem się tu, ażeby sobie zapewnić przychylność szanownego pana brata… Mam nadzieję, że raczysz to ocenić, iż łączyło nas zawsze powinowactwo nietylko krwi, ale i przekonań, zasad…
— Trudno mi jednakże i o tem zapomnieć, panie bracie, że w swoim czasie podejmowałeś się dogadzać zleceniom przeciwnego nam obozu.
— Alboż ja zaprzeczam? Tak jest, zaiste! Podejmowałem się „dogadzać” zleceniom tych szaleńców, ale czy im kiedykolwiek w rezultacie dogodziłem? Zdaje mi się — przeciwnie, że to powinno mi być porachowane za jednę z największych zasług!
— Mój kochany panie bracie, zwracasz się do mnie tak, jak gdybym ja mógł coś zrobić dla ciebie. Wierzaj mi, odemnie nic nie zależy. Najmniejszego wpływu nie mam na te sprawy.