Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/48

Ta strona została przepisana.

zauważył jej obecność dopiero wtedy, gdy przemówiła do niego:
— Synu kochany!
Zerwał się od biurka zmieszany, blednąc, to czerwieniąc się z gniewu, wsuwając czemprędzej różowy papier i kopertę między urzędowe akty.
— Ależ, hrabino! Bez zameldowania… — wybuchnął, przygryzając wargi.
— Ja? Miałabym się meldować — drogi synu?!
— Tu, w tym pokoju, nie jestem synem hrabiny, tylko sekretarzem naczelnika komitatu. Mam sobie powierzone rozmaite tajemnice stanu, których nawet matce mojej nie wolno podpatrywać. Oznajmiłem to już hrabinie z całą stanowczością, że zawsze o każdej porze miło mi będzie widywać ją u siebie — o ile innych interesantów nie będę przyjmował, ale za każdym razem żądam, żeby hrabina raczyła się meldować przez woźnego.
— Woźnego niema.
— A toż co się znaczy? Nie posyłałem go nigdzie.
— Poszedł w świat. Powiedział, że tyś go odprawił ze służby. Zdjął liberyę i zostawił ją w przedpokoju na gwoździu.
— Sprowadzę go napowrót w kajdanach! Jak śmiał opuszczać służbę bez świadectwa zwolnienia?
— Świadectwo zwolnienia miał; ja mu je wydałam.
— Mojemu woźnemu?!
— Zasługi ja mu płaciłam i u mnie służył od lat dwudziestu pięciu. Miał prawo do mnie się zwrócić o świadectwo zwolnienia.
Szymon pięścią uderzył w stolik.
— Teraz niema praw, tylko są rozporządzenia! Chłystek. Z robił to tylko dlatego, aby mi