Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/49

Ta strona została przepisana.

dokuczyć. No, ale naturalnie hrabinie nie mogę o to procesu wytaczać. Ciekawy tylko jestem, kto mi teraz będzie służył na każde zawołanie, dopóki innego woźnego nie przyjmę, a nadewszystko kto będzie meldował interesantów.
— Otóż tym razem właśnie ja tu przyszłam, ażeby go zastąpić. W przedpokoju masz gości, którzy pragnęliby cię widzieć. Manga ma do ciebie prośbę.
— Ta stara cyganicha? Jeszcze jej nie upiekli na ogniu? I czegóż ona chce odemnie? Może urzędowego pozwolenia na wróżenie z kart i rzucanie uroków?
— Nie gniewaj się na tę poczciwą kobietę, kochany synu; bądź dla niej łaskawy. Ona cię wykarmiła przecież, a kochała cię i pieściła — może więcej nawet, niż rodzone dziecko.
— Bardzo niewłaściwie było przyjmować do mnie cygankę na mamkę.
— Wiesz o tem zapewne, że ja w tym wyborze nie zabierałam głosu. Byłam bardzo chora. Gdy powtórnie wyszłam zamąż za twojego ojca, barona jenerała Lenke…
— Co prawda, byłabyś była mogła zrobić lepszą jaką partyę.
— Lepszej zrobić nie mogłam. Nie znałam zacniejszego człowieka od twojego ojca.
— Ba! Cóż kiedy był goły, jak święty turecki.
— Kochał Węgrów.
— I ja ich kocham, ale podanych na zimno.
— Podczas rozruchów ludowych, gdy panowała cholera…
— Oh, wiem już, wiem. Znam tę historyę na pamięć. Karmiono mnie tą legendą codziennie, przez całe dzieciństwo. Wzburzony motłoch na-