Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/50

Ta strona została przepisana.

padł na zamek, matka uciekła do lasów i oto zesłany zostałem tej nocy na świat, niby anioł pocieszyciel, w lepiance przepłukiwacza złota. Romantyczna przygoda, niema co mówić, ale nie przynosząca mi osobliwszego zaszczytu.
— Ja życie zawdzięczam tej poczciwej, ubogiej cygance. A i ty masz dla niej niejeden dług wdzięczności. Byłeś bardzo złem dzieckiem, niegrzecznem…
— Wyrósłszy, nie wiele się zmieniłem.
— Z anielską cierpliwością znosiła twoje grymasy.
— Biedna męczennica! I czegóż się dziś domaga za te swoje usługi?
— Przyszła prosić nie za sobą, ale za swoim synem, twoim mlecznym bratem.
— Za moim „mlecznym bratem?” To znaczy się — cyganem. Jaka parantela! Czegóż mu potrzeba, temu włóczędze! Może go mam uwolnić od wojska?
— On do wojska niezdatny. Wiesz dobrze dlaczego! Jest kulawy na jednę nogę; tyś go takim uczynił. Bawiąc się z nim, gdy byliście dziećmi, rozgniewałeś się o coś i ze schodów go zrzuciłeś, przez co złamał nogę.
— Powinien być dumny, że posiada doraźną pamiątkę po takim panu, jakim ja jestem względem niego. Ale w rezultacie — czegóż chce teraz?
— Nic wielkego; prosi tylko, żebyś przyłożył pieczęć urzędową i podpis swój na paszporcie.
— I dla wyjednania tej łaski aż pod twoją protekcyę się ucieka? Jakież ceregiele!
— I do ciebie przyszedł; czeka w przedpokoju.
— Zbyteczny mi jest jego widok. Znam jego rysopis na pamięć. Znak szczególny: ślad ukąsze-