Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/51

Ta strona została przepisana.

nia na lewym policzku. To także moich zębów pamiątka. Nie zależy mi nic na nim. Może sobie wędrować gdzie mu się podoba; dostanie paszport.
(Ładne czasy panowały wtedy! Bez paszportu nie wolno było człowiekowi wychylić nosa do sąsiedniej wioski [1]).
— Ale i żona jego chce z nim razem jechać. Czeka tu także.
Na tę wiadomość wyraz twarzy pana Szymona uległ nagłej zmianie. Kąty jego ust wykrzywiły się satyrycznym uśmiechem ku górze, a zmarszczone dotychczas czoło wygładziło się pięknie. Wyglądał jak faun wcielony.
— Ah, ah! — proszę i Cytera przyszła? Soczysta Cytrynka? Czemużeś, hrabino, odrazu od niej nie zaczęła wyliczać szeregu moich gości? Wpuśćże ich! Nie znam w świecie nic apetyczniejszego nad tę małą cyganeczkę! Istny cukierek pralinkowy!

Ostatnich słów nie miała już sposobności słyszeć baronowa [2], ponieważ wyszła, aby niezadługo powrócić w towarzystwie interesantów, za którymi się tak wstawiała.

  1. Do dziś dnia przechowuję w moim zbiorze osobliwości paszport, wydany mi niegdyś przez pewnego urzędnika, który, gdym mu dyktował, czem jestem, nazwę mego zajęcia, widać nie dosłyszawszy, napisał zamiast Schriftsteller — Schäfsteller (nadzorca owczarni). Pod opiekuńczą osłoną takiego gleitu dojechałem jakoś szczęśliwie do samego Komorna. M.J.
  2. Może kogo zastanowić, że panią Lenke nazywamy czasem hrabiną, a znów czasem baronową; istniał jednakże podówczas zwyczaj taki, że gdy dama przechodziła z rodu wyższego, niż jej mąż, wówczas mówiąc do niej, używano tytułu, do jakiego miała prawo z urodzenia, ale pisząc o niej, mianowano ją tytułem mężowskim. Zatem — kiedy kto mówił do pani Lenke — nazywał ją hrabiną; lecz my, pisząc o niej, używać musimy tytułu: baronowa. M. J.