Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Troje ich było: Manga — stara matka, Paolo — młody cygan i Cytera — jego żona. W tym samym porządku, w jakim tu są wymienieni, przestąpili próg, wchodząc do biura pana sekretarza. Młodej kobietki miejsce zawsze bywa ostatnie — u cyganów.
Manga nie widziała Szymona już od lat dwunastu, odkąd go wywieziono do akademii w Wiener–Neustadt. Dowiadywała się, tylko o niego dosyć często; zkąd też nie było dla niej nowością, że przed niedawnym czasem został urzędnikiem.
Trzeba zaś wiedzieć, że cyganom nikt nie imponuje; jeden tylko urzędnik, t. j. każda, chociażby najniższa, aby tylko urzędowa figura, wzbudza w nim uszanowanie. Wszelki hrabia, baron, dziedzic, choćby najrozleglejszych włości, jest dla niego niczem; dopiero pan sędzia — to jest już w ich wyobrażeniu potentat, z którym rachować się godzi, zaś wice-żupan — prawie to samo, co król w koronie. A cóż dopiero pan „sekrementarz!” Czy istnieje na święcie pompatyczniejszy tytuł, pełen notabene jakiegoś tajemniczego uroku?…
Dwadzieścia dwa lat życia, spędzonego nie zawsze na różach, zaznaczyło się wyraźnie na obliczu Mangi. Wyglądała niby staruszka zgrzybiała, pomimo, że wiekiem najmniej o sześć lat młodszą była od baronowej. A jednak baronowa, chociaż siwa, ale postawę jednak miała jeszcze zręczną, prostą, wysmukłą, jak amazonka, cerę białą i rumianą, czoło gładkie, bez zmarszczek, a oczy pełne blasku; cyganki zaś twarz i czoło posiatkowane były głębokiemi bruzdami, które wyraźniej jeszcze występowały, gdy się uśmiechała.
Baczny obserwator między temi zmarszczkami mógłby był może rozróżnić, co każda z nich znaczyła: inna była od śmiechu, inna od płaczu,